Piszę tutaj, żebyście nie myśleli że mnie Covid powalił. Powalił na jakieś dwa tygodnie, ale wylizałam się bez większych problemów. Pracowanie z domu tak mi się spodobało, że już przenigdy nie chcę wrócić do biura.
Powiem wam tak – trzy tygodnie po ostatniej notce poszłam na randkę z strasznie fajnym człowiekiem i od tamtej pory żyjemy zgodnie w ogromnej szczęśliwości, której nawet pandemia nie zakłóciła.
Nadmiar wolnego czasu związany z wirusem wykorzystałam na powrócenie do dawnej pasji – rysowania. Tym razem chcę się porządnie tego nauczyć i tłukę różne kursy podstaw i dłubię sobie codziennie i jestem szczęśliwa jak świnia w błocie. Możecie sobie obejrzeć moje postępy tutaj.
Ogólnie im bardziej świat zmierza ku upadkowi, tym szczęśliwsza jestem. Od kilku miesięcy po prostu kwitnę. Śpię snem kamiennym i budzę się rześka i wesoła. Nie topię smutków w czekoladzie prawie i w ciągu ostatnich 31 dni przebiegłam 100 kilometrów.
Stosunki ze światem mam aktualnie bardzo poprawne.